Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Historie naszych podopiecznych

Anastazja

Wszystko zaczęło się 24 lutego 2022 roku, co całkowicie zmieniło moje życie. Rano obudziły nas głośne odgłosy, wybuchy – wojna się rozpoczęła. Mieszkałam daleko od rodziny, studiowałam i zamieszkiwałam w Charkowie, w akademiku, podczas gdy moja rodzina przebywała w Mariupolu.
Rano zadzwoniłam do taty. Było zbyt niebezpiecznie wracać do rodziny, więc postanowiliśmy czekać, czekać na cud, czekać na to, że wkrótce to wszystko się skończy i zobaczymy się znów!

W Mariupolu światła zostały wyłączone od pierwszych dni, komunikacja prawie zamarła, a sytuacja w naszych miastach stawała się coraz gorsza i coraz bardziej przerażająca z każdym dniem.

W naszym akademiku przygotowaliśmy piwnicę. Było tam niebezpiecznie, ale psychicznie łatwiej, gdy jesteś w piwnicy, na materacu, z przyjaciółmi obok. Przeżywaliśmy, jedliśmy, kąpaliśmy się i mieszkaliśmy tam przez dwa tygodnie. Każdej nocy, kiedy zasypialiśmy, nie wiedzieliśmy, czy obudzimy się rano. Wszystkie drzwi w akademiku trzęsły się od eksplozji.

3 marca pocisk trafił w nasz akademik. Cudem wszyscy przeżyliśmy, ale nie mogliśmy już tam pozostać. Musieliśmy zastanowić się, dokąd iść, co dalej… Tego samego dnia udało mi się skontaktować z tatą. Dowiedziałam się, że nasz dom spłonął, ale wszyscy przeżyli i trafili do schroniska.

Nasz akademik został ewakuowany do innego miasta, gdzie było bezpieczniej. Zabrano nas nad Dniepr i tam nas wysadzono. Wraz z moją dziewczyną postanowiliśmy bez zastanowienia udać się do Lwowa, ponieważ było to najbezpieczniejsze miejsce, blisko granicy z Polską. Zamieszkaliśmy w hali sportowej, przystosowanej dla uchodźców. Mój przyjaciel stale powtarzał, że powinniśmy udać się do Polski. Brakowało wieści od rodziny, czekałam na telefon z jakąkolwiek informacją. Pewnego dnia odezwano się do mnie i poinformowano, że na podwórku, gdzie przebywali mój ojciec i brat, doszło do nalotu. Mówili, że są ranni, ale brakowało szczegółów. Ta informacja była bodźcem do wyjazdu do Polski, aby zarobić pieniądze na ich powrót do zdrowia i pomóc, jak tylko mogę. Następnego dnia przyjechaliśmy do Warszawy, do Polski. Polscy rodacy nas gościnnie przyjęli i pomogli mi oraz mojemu przyjacielowi znaleźć pracę. Pracowałam w ośrodku dla uchodźców z dziećmi. Ta praca była naszym zbawieniem. Dzięki dzieciom zapomnieliśmy o tym, co się działo, przywróciły nam radość i wiarę w życie. Przez trzy miesiące pracowałam i szukałam informacji o moim bracie i ojcu. W maju przekazano mi, że mój ojciec i brat zginęli w nalocie 13 marca. W tym momencie umarłam psychicznie. Wszystkie moje plany runęły w jednej chwili. Moja rodzina została zniszczona, nie ma domu, a całe moje życie zaczyna się od nowa. Zawsze pragnęłam wolności, ale nigdy nie chciałam takiej wolności. Dzięki wychowaniu od moich rodziców nie poddałam się i nadal żyję. Praca z dziećmi dała mi siłę. Dzieci leczą, pomagają wrócić do zdrowia.

W tym etapie życia jestem w dobrym stanie psychicznym. Znam wartość życia i bronię jej. Troszczcie się o swoich bliskich, bo nigdy nie wiecie, kiedy może nadejść wasze ostatnie spotkanie.

Ania

Wiodłam normalne, szczęśliwe życie wraz z moją rodziną. Dwoje moich dzieci z powodzeniem poszło do przedszkola, mój mąż pracował, a ja po zakończeniu urlopu macierzyńskiego zaczęłam uczyć się nowego zawodu. Nasz dom był ciepły, a nasz puszysty kot oraz dziecięce rysunki na ścianach dodawały mu uroku. Kolorowe girlandy zdobiły okna…

Dla mnie, tak jak dla całej Ukrainy, życie było podzielone na przed i po, dlatego właśnie zapamiętałam datę 24 lutego. Mama planowała, jak zwykle zimą, przyjechać do nas z różnych zakątków Ukrainy. Otóż, tego dnia rano przybyła do nas. Było to po prostu niewiarygodne. Czytając o eksplozjach, nie do końca rozumiałam, co się dzieje, więc zapytałam męża: “Czy to wojna?”. Odpowiedź brzmiała: “Tak”.

Nie pamiętam dobrze reszty tego dnia, wiele razy płakałam z bezsilności, starając się ukryć to przed małymi dziećmi. Myśliwce, pociski, a potem drony nad naszymi głowami i nieustające alarmy lotnicze. Życie w takim stanie było bardzo trudne, ale można się do tego przyzwyczaić. Mieliśmy jednak szczęście, ponieważ mieszkaliśmy 20 km od Buchi, gdzie okupanci nie mogli dotrzeć.

Nie czułam się bezpiecznie na Ukrainie. Przez długi czas nie wyjeżdżaliśmy, mając nadzieję, że jeśli się wycofamy z Kijowa, wkrótce wszystko się skończy. Niestety, nie zakończyło się to tak szybko. Wraz z nadejściem chłodów ogrzewanie nie było włączane przez długi czas, ponieważ prąd był stale wyłączany. Brakowało również wody, a my byliśmy ciągle narażeni na ataki dronów. Postanowiliśmy nie czekać dłużej i opuścić to miejsce.

Kiedy przyjechałyśmy do Polski, natychmiast trafiłyśmy do Centrum Expo w Modlińskiej, mając wcześniej odnaleziony adres w Internecie. Tutaj zostałyśmy serdecznie przyjęte i otrzymałyśmy wszystko, czego potrzebowałyśmy. Zadbano o nas i zapewniono ciepło. To właśnie tutaj poczułam się bezpiecznie.
Jesteśmy ogromnie wdzięczne wszystkim, którzy obecnie mają wpływ na nasze życie i którzy troszczą się o nas i nasze dzieci. Dziękujemy tym, którzy rozpraszają smutne myśli naszych pociech poprzez zabawę. Bóg wie, że dzieciństwo nie jest łatwe w czasach wojny. To w Centrum Pomocy Humanitarnej im. Pokoju Dziecięcego zobaczyłam radosne uśmiechy moich małych dziewczynek i to było dla mnie ogromne szczęście.

Nie wiem, jak potoczą się nasze losy, ale zawsze będę pamiętać i opowiadać moim dzieciom i wnukom w przyszłości, że gdy kłopoty zapukały do naszych drzwi, życzliwość i wsparcie zupełnie obcych osób pomogły nam przetrwać i przywróciły wiarę w dobro. Zawsze i na zawsze będę Wam za to wdzięczna.

Marina i Katya 6 lat

Cherson to okupowane miasto w południowej części Ukrainy.

Będąc jeszcze na Ukrainie miałam nadzieję, że wojna się skończy, żebyśmy nie musieli wyjeżdżać z naszego domu. Zdecydowaliśmy się go opuścić, gdy armia ukraińska ogłosiła kontrofensywę i wezwała ludność cywilną do ewakuacji.
Wyjechaliśmy bezpiecznie, ale nie mieliśmy pojęcia, co będzie dalej. Trafiłyśmy do EXPO..

“Katya dobrze się tu czuje, wieczorem nie chce wychodzić z pokoju dziecięcego, ja mam ulubiony pokój „mamy” i atmosfera jest bardzo przyjemna.

Katya nie miała żadnych problemów, ponieważ w EXPO są bardzo dobre warunki dla dzieci. Ja myślę, że to miało na nią duży wpływ. Jesteśmy bardzo wdzięczni za takie pokoje dla dzieci, ponieważ dają nam możliwość oswojenia się z nową, smutną rzeczywistością.”

Olena Vinokurova, miasto Zołote, obwód ługański

Teraz ludzie mieszkający daleko od Ukrainy zadają pytania – czy nasza historia jest tak gorzka? Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to przesada…
Od ośmiu lat wiedziałam, czym jest rosyjska agresja, ponieważ mieszkałam na Ukrainie, w tzw. mieście Zolote, które zostało podzielone na dwie części przez wojnę, rozpoczętą w 2014 roku – jedna część pozostała w Ukrainie, a mały kawałek został zajęty przez separatyści w tzw. LNR… Co to oznacza? To oznaczało, że byliśmy pod ostrzałem przez te wszystkie lata, i nieważne, jak okropnie to brzmi, nawet dzieci były do tego przyzwyczajone.

Obudziłam się 24 lutego o wpół do czwartej rano z czymś, co ścisnęło mi serce… Tak samo jak wielu moich znajomych, już miałam wypracowaną intuicję strzałów…

Ale coś było nie tak, jakieś inne napięcie… A potem odgłosy kolejnej strzelaniny… i potem sms-y od przyjaciół… WOJNA… Naprawdę, bardzo chciałam wierzyć, że negocjacje rozwiążą wszystko, ale wiara zniknęła. Na początku strzelaniny były częstsze, potem coraz bardziej bezczelne… Wyszłyśmy z mieszkania, żeby szybko pójść do sklepu, ale tam również były problemy – prawie puste półki…

Potem zaczęło lecieć wzdłuż bloku… Ciśnienie krwi rośnie przy tych wspomnieniach… To uczucie bezradności, niemożność zmienienia czegokolwiek, drżenie nie tylko szyb, ale także murów… Bóg nas ocalił.
I była straszna noc, kiedy na nasz blok spadła ogromna rakieta… Wyobraź sobie, że uratowały nas wielkie drzewa! Było ciężko. To wciąż tam jest, to ogromne i straszne przypomnienie “wyzwolenia”…

Jak żyłyśmy i co robiłyśmy? Żyłyśmy spokojnie i modliłyśmy się przez trzy godziny dodatkowo podczas ostrzału, żeby zabezpieczyć się psychicznie… Potem przestali dostarczać wodę do mieszkania i musiałyśmy chodzić i szukać, gdzie jest woda. A strzały były bardzo częste, a wychodzenie na zewnątrz było dość przerażające. A potem spadł śnieg! I to było szczęście! Mogłyśmy znaleźć “wodę techniczną” bez kolejek… A wodę pitną przywiózł samochód bardzo odważnej osoby, która wypompowała ją ze studni…

Potem było jeszcze nadzieja, że to wszystko szybko się skończy! Mamy w rodzinie małego, rudego pieska… Szybko również zrozumiał, co i dlaczego, bo gdy tylko usłyszał odgłosy strzałów, od razu wrócił do domu.

W rzeczywistości bardzo trudno jest zobaczyć i zrozumieć, jak to, co jest dla nas ważne, jest niszczone wokół nas! Wybite szyby, połamane rury, ludzie giną… i to też jest bardzo trudne… Ale nie można zrozumieć tych, którzy mieszkają w Rosji i nazywają nas i mówią, że nas ratują (????!!! przed kim i przed czym???) i że wszystko będzie dobrze… Uratowali moje miasto przed ludźmi, przed domami… Zostaliśmy bez wody, prądu, gazu.

Długo się wahaliśmy, wydawało się, że będziemy mogły pomodlić się do Boga o pokój dla naszej ziemi… Ale gdy nam powiedziano, że nie będzie wody, że gazociąg został odcięty… i że prąd jest wyłączany po prawie każdym ostrzale, to kończyło naszą wiarę w szybkie zwycięstwo i byłyśmy zmuszone opuścić nasz rodzinny dom…

Ewakuacja… Wtedy trzeba spakować swoje życie do małego plecaka. To wtedy, gdy wokół ciebie jest wielu nerwowych ludzi, którzy są gotowi nawet walczyć o miejsce w autobusie…

I masz walizkę, mamę, wnuka, który wygląda jak dorosły, ale wciąż jest dzieckiem, oraz psa, którego nie można zostawić, ponieważ to członek rodziny… I te osiem kilogramów szczęścia trzymasz w dłoniach, inaczej bezdomne psy go zaatakują…

A potem dworzec w Kramatorsku, ogromna kolejka wijąca się wokół placu! Ludzie, torby, dzieci… i jeszcze raz dzieci… To wszystko jak w filmie, ale w twoim własnym życiu! Najstraszniejsze było to, co się stało później, dwa dni później, gdy nadeszła wiadomość o ostrzale pociągu na stacji! To się stało dwa dni po tym, jak byłyśmy na tej stacji.

Później niesamowici wolontariusze z Dniepropietrowska przyjechali na stację autobusami i minibusami, cała kolumna, aby odebrać tych, którzy chcieli dostać się do miasta Dniepr… Niski ukłon! To wtedy pojawiły się prawdziwi aniołowie… Przybyli specjalnie nad Dniepr, zabrali nas do Świtłowodska, a stamtąd do Polski, ale to już inna historia, opowieść o wdzięczności dla polskich przyjaciół, którzy nie tylko dali nam dach nad głową i jedzenie, ale również otoczyli moją rodzinę uwagą i miłością…

Obecnie pracuję w Ośrodku Opieki Dziennej w Ośrodku Schronisk w GLOBAL EXPO w Warszawie. Mam okazję opiekować się dziećmi, które przeżyły WOJNĘ – coś tak strasznego, coś, czego również doświadczyłam…
Dzięki sztuce, kolorom i ciepłym ramionom mogę być czymś przeciwnym niż to, z czym musiały się zmierzyć…

Sasha

Mój syn Sasha i ja pochodzimy z pięknego miasta Mariupol, które obecnie jest okupowane i niemal całkowicie zniszczone z powodu rosyjskiej agresji.

Wszystko zaczęło się 24 lutego, pierwszego dnia wojny. Ze względu na wybuch wojny ludzie musieli zamieszkać w piwnicach, gdzie jest bardzo zimno i brak warunków, do których wszyscy są przyzwyczajeni. Ja również mieszkałam z moim synem w piwnicy przez prawie miesiąc. Pewnego dnia, gdy sytuacja się uspokoiła, wyszliśmy na zewnątrz. Wtedy obok nas eksplodował pocisk… Mój syn i ja zostaliśmy odrzuceni przez falę uderzeniową.

Sasha doznał poważnych obrażeń ręki i nogi. Stało się to 20 marca. Ja i mój syn udaliśmy się do szpitala. Było wielu rannych, ale prawie brakowało lekarzy. Ludzie umierali z powodu swoich ran. Cudem udało nam się przeżyć. Później zostaliśmy przetransportowani do szpitala w Doniecku, gdzie przeszedł operację.

Następnie trafiliśmy do innego szpitala, gdzie przeprowadzono drugą operację. Niestety, operacje prawdopodobnie nie powiodły się. Sasha teraz źle chodzi, nie może stać na jednej nodze.

Następnie wyjechaliśmy do Polski i dotarliśmy do Centrum Expo Global. Tutaj jest cicho, panują dobre warunki. Jest pokój dla dzieci, gdzie bawią się, rysują, rozwijają się. To jest miejsce, w którym możemy odpocząć i zregenerować się po tych trudnych przeżyciach.

Mam nadzieję na najlepsze. Sasha i ja czekamy na dokumenty do USA. Chcemy spróbować leczenia w Ameryce. Mamy nadzieję, że wszystko nam się uda i Sasha będzie normalnie chodził.

Tamara

Nazywam się Tamara Kateszko. Często widziałam na Facebooku wyrażenie: „Już wiosna, ale w moim sercu trwa zima”. Teraz mogę powiedzieć sobie: „Już jesień, ale w duszy wciąż trwa zima…”. Wojna niespodziewanie wkroczyła do naszego domu w zimowym poranku 24 lutego 2022 roku. Okrutnie najechała, niszcząc nasze ukochane miasto Charków, nasze marzenia, naszą przyszłość…
Szczerze mówiąc, nie powinnam narzekać, ponieważ jestem teraz bezpieczna w Polsce z moją córką i synem.

Kiedy wybuchła wojna, szybko spakowaliśmy nasze rzeczy, aby udać się w bezpieczniejsze miejsce, do wsi, blisko naszych bliskich. Patrząc teraz wstecz, po ponad sześciu miesiącach, nie mogłam nawet sobie wyobrazić, że będziemy tak długo w podróży. Nie mogłam w ogóle myśleć… To było straszne, przytłaczające. Brak zrozumienia i poczucia kontroli. Były łzy i napady złości. Budząc się każdego ranka, musiałam sobie przypominać, kim jestem, gdzie jestem i dlaczego jestem tu. Drżącymi rękami sięgnęłam po telefon i sprawdziłam, czy wszyscy moi przyjaciele, znajomi, koledzy, którzy pozostali w mieście, są jeszcze przy życiu.

Każda ich historia przetrwania to osobna powieść:

● Julia straciła całkowicie swoje mieszkanie. Została w Charkowie i nadal działa jako wolontariuszka;
● Iryna również jest wolontariuszką razem z Julią, ponieważ jej syn wstąpił na front jako ochotnik. Był już ranny, wyleczony i powrócił na front. Ira mówi, że musi coś robić, żeby nie oszaleć;
● Rakieta uderzyła w dom Oli. W tym czasie ona już była w Polsce ze swoją córką;
● Rakieta uderzyła w dom Maszy. Oni mieszkają w jednym z miast na zachodniej Ukrainie;
● Oksana Wołodymyrywa miała trzy minuty, aby wybiec z rodziną z piwnicy i wsiąść do samochodu ochotnika, który pod ostrzałem zabrał ich na stację. Teraz mieszkają w Niemczech.

Mogłabym opowiadać te historie przez bardzo długi czas, ponieważ przez pierwsze dwa miesiące wojny, kiedy byłam na wsi, przeżywałam je razem z nimi. Syndrom Ocalałego dotyczy tylko mnie…

Aktualnie mieszkam w Warszawie, w Ośrodku dla Uchodźców, razem z moją córką Marią. Obserwując jej uśmiechnięte oczy, rozumiem, że jest tutaj zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie bezpieczna. To jej szczęście sprawia, że czuję się lepiej.

Jestem ogromnie wdzięczna Polsce za takie schronienie! Jestem wdzięczna administracji żłobka, w którym moje dziecko teraz przebywa, za zapewnienie mu prawdziwego dzieciństwa!

Tetiana

Nazywam się Tetiana. Jestem z Dniepru. Jednak gdy rozpoczęła się wojna, byłam w Kijowie na intensywnym kursie aktorskim. Nikt nie wiedział, jak będą się rozwijać działania wojenne, i nie było bezpiecznej możliwości powrotu do domu. Nadarzyła się okazja ewakuacji do Polski i skorzystałam z niej. Podróż pociągiem do Warszawy zajęła ponad dobę. Po przybyciu do tego obcego kraju musiałam się zaadaptować, szukać pracy, mieszkania i pomagać rodakom. Jestem ogromnie wdzięczna Polakom za ich gościnność i stworzone przez nich warunki bezpieczeństwa.

Aby znaleźć pracę i jak najlepiej pomóc sobie i swojemu przyjmującemu krajowi, musiałam opanować język, którym się tu posługuję. Dlatego szukałam kursów języka polskiego. Chodziłam do różnych fundacji, składałam aplikacje i szukałam ofert w internecie. Nie znalazłam odpowiedniego kursu w mojej okolicy, dlatego zdecydowałam się na naukę zdalną. Nie żałuję tego wyboru. Mamy bardzo profesjonalnego nauczyciela, który prowadzi interesujące i pouczające zajęcia. Po ukończeniu kursu na poziomie A1 osiągnęłam wystarczający poziom, żeby szybko znaleźć pracę w teatrze jako aktorka.

Brałam również udział w różnych przesłuchaniach i produkcjach filmowych. Po zdobyciu certyfikatu na poziomie A2 podpisałam kontrakt z agencją aktorską i dostałam się do polskiego serialu “Na dobre i na złe”. Mam nadzieję, że pogłębię swoją wiedzę na naszym kursie i zdobędę certyfikaty na poziomach B1 i B2.